Eksploracja tarnogórskich podziemi…

Weź brudne ciuchy, jak masz zabierz latarkę czołową. Ubierz się nie za grubo ale nie za lekko. Będzie chłodno i wilgotno – usłyszałem.

Na miejscu zobaczyłem jak bardzo niewłaściwy strój wybrałem. Wszyscy ze zdziwieniem patrzyli na moje zimowe, nieprzemakalne (przecież miały takie być!) buty. Sami zakładali wodery…
Przesada – pomyślałem…

Poszliśmy do piwnicy. Stamtąd zabraliśmy lampy czołowe i zapasowe. Ja dostałem wodery (!). Kaski dopasowaliśmy do rozgrzanych głów.


Winda. Zjeżdżamy. Z tej samej windy korzystają też turyści.
Krótki, ale rzeczowy instruktaż. Po kilku metrach „turystycznego” korytarza wchodzimy w ciemne wyrobiska. Zaczyna się niedostępna dla turystów część tarnogórskich podziemi. Podłoże gliniane, miejscami kałuże (zacząłem się cieszyć z woderów, które dostałem!), nisko i wąsko. Kilka razy zaliczyłem kaskiem w sufit. Im dalej w głąb tym wody coraz więcej, a przejścia miejscami trudniejsze. Mimo temperatury wynoszącej 10 stopni pojawiły się pierwsze krople potu, które już do samego wyjścia na powierzchnię nie zniknęły. Jesteśmy ok. 45-50 metrów pod ziemią. Były momenty, kiedy brnęliśmy w wodzie lub glinie po uda. Momentami bałem się, że woda sięgnie wyżej… 🙂 Gliniane podłoże zasysało buty, potykałem się o często niewidoczne w wodzie belki, dechy. Na szczęście ani razu nie upadłem – łokciami asekurowałem się o ściany. Aparat dla bezpieczeństwa zwinięty był w dwie torby foliowe. Wyciągałem go rzadko i szybko. I tak go ubrudziłem. Z góry kapało.

Tam na dole czas płynie inaczej. Wyprawa trwała 4 godziny, choć byłem przekonany, że nie minęły nawet dwie. Do teraz czuję to w kościach!

Gdy wracaliśmy tymi samymi chodnikami, brodziliśmy w tej samej wodzie i glinie, marzyłem o trzech rzeczach – stałym gruncie, wodzie mineralnej, którą miałem w samochodzie i świetle dziennym. Ze zmęczenia już nie chciało mi się schylać, więc kolejne razy obijałem kask o niskie skalne sklepienia. Było coraz bliżej wyjścia.
Na zakończenie zafundowano mi kolejne niezwykłe przeżycie. Wszyscy wyłączyli lampy i po chwili ucichli. Cisza aż dudniła w uszach. Oczu nie warto było zamykać, bo czy otwarte czy zamknięte, efekt był taki sam – niezwykła ciemność. Takiej nie doświadczyłem jeszcze nigdy.

Możliwość wykonania zdjęć w tym miejscu to jedno. Słuchanie opowiadań ekipy, z którą byłem – to drugie. I nawet nie wiem czy nie ważniejsze. Dzięki tym ludziom, niezwykłym pasjonatom udzielił mi się klimat miejsca i zobaczyłem jak moje miasto wygląda “od spodu”.

Wszystkich imion nie pamiętam (przepraszam), ale dziękuję Zenonowi, Sebastianowi, Radkowi i Adamowi. Szczególnie Dorocie i Marcinowi, którzy byli przez większą ilość czasu moimi przewodnikami, a Marcin dodatkowo opiekował się dzielnie moim statywem – którego ani razu nie użyłem.

Dziękuję, nisko kłaniając się do zoli panu Marianowi Sasowi, który tak dobitnie ukazał mi, co znaczy nasze śląskie „Szczęść Boże”.

Ta wyprawa odbyła się dzięki zgodzie Sekcji Penetracji i Ochrony Podziemi Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej oraz Zabytkowej Kopalni Srebra.

Jeszcze raz – dziękuję!

Sławomir Głaz

Udostępnij

Leave a Reply